Jak trafiłam na zimowy kurs turystyki wysokogórskiej?
W zeszłym sezonie zimowym moim priorytetem było wreszcie trafić na zimowe szkolenie w Tatrach. Mimo, że sporo górskiego doświadczenia łyknęłam od ówczesnego partnera, chciałam dalej rozwijać umiejętności i zasięgnąć wiedzy u taternickiego profesjonalisty. Zależało mi by się usamodzielnić w górach i zapewnić bezpieczeństwo sobie i partnerowi. Zaczęłam szukać i pytać wśród górskich znajomych o rekomendacje, gdzie pójść. Odpowiadali mi jednogłośnie – tylko Ryba! Wszyscy byli tak zgodni, że pozostało mi tylko rezerwować miejsce.
Zadzwoniłam do Ryby i złapałam pierwsze możliwy termin! Już po krótkiej rozmowie, czułam że trafię w dobre ręce. Kurs miał się odbywać się nad Morskim Okiem i miał trwać cztery dni. Dostałam listę niezbędnego sprzętu, program szkolenia oraz zapewnienie od Ryby, że brakujący sprzęt oczywiście mi pożyczy. Mogłam zacząć się szykować i liczyć na piękne zimowe warunki! Żeby było w czym kopać jamę śnieżną:p
Co obejmowało szkolenie?
Program szkolenia podzielony był na zajęcia w terenie (powiedziałabym, że 90%) oraz wykłady. Spełniał wymogi PZA oraz moje oczekiwania:) Chociaż dość pobieżnie się z nim zapoznałam, a być może nie do końca miałam świadomość, co w praktyce będzie oznaczało np. poruszanie się po terenie skalno-LODOWO-śnieżnym 🙂 Najważniejsze, że dałam radę, z czego miałam ogromny fun i satysfakcję.
Zajęcia w terenie obejmowały:
1.Naukę chodzenia w rakach, hamowanie upadków, asekurację czekanem.
2.Zastosowanie liny, podstawowe węzły.
3.Poruszanie w terenie śnieżno-lodowo-skalnym, stanowiska asekuracyjne i zjazdowe.
4.Podstawy ratownictwa lawinowego.
5.Podstawy przetrwania, budowa jamy śnieżnej.
6.Naukę asekuracji lotnej /np. na lodowcu/, wycieczka wysokogórska.
7.Autoratownictwo /wychodzenie i wyciąganie ze szczeliny..
Wykłady i pogadanki poruszały:
1.Sprzęt i wyposażenie, specyfika zimy, niebezpieczeństwa.
2.Strategię i taktykę /cel, trasa, ekipa/, biwaki.
3.Elementarną profilaktyką lawinową, detektory LVS i sposób ich użycia na lawinisku.
Dziewczyno, spakuj się!
Tym razem chciałam się naprawdę dobrze przygotować. Przy pakowaniu oczywiście kierowałam się listą sprzętu, którą dostałam od Ryby. Wiadomo, lepiej nosić niż prosić, ale fast and light też musi być. Trzeba było więc to pogodzić. Nie chciałam też pominąć niczego istotnego, bo brak czegoś nawet drobnego acz ważnego w plecaku zimą, oj może doskwierać. Część sprzętu dokupiłam, resztę pożyczył mi partner. Ostatecznie ruszyłam z jednym plecakiem o wadze 14 kg! Chyba dobrze odrobiłam lekcje, gdyż reszta kursantów miała po dwa plecaki:) Chłopaki zbili mi piątkę za zacne spakowanie! Bez wątpienia zdeklasowałam kolegów!
Jak wyglądało szkolenie?
1 stycznia 2020 r., gdy wszyscy umorodowani kacem wracali, ja jechałam w góry ;D Przenocowałam w hostelu w Zako i rano pierwszym busem pojechałam do Palenicy. Biegłam do Moka, by dołączyć do reszty i zacząć szkolenie. Byłam bardzo podekscytowana, ciekawa na jaką grupę trafię oraz kim jest TEN Ryba, o którym tyle słyszałam. Wpadłam jako ostatnia, chłopaki już słuchali pogadanki o detektorach. Trafiłam na cudną męską grupę i HA tym razem to ja byłam rodzynką ;D Było nas pięcioro kursantów, 4 facetów i ja:) + Ryba! Chłopaki byli bardziej doświadczeni ode mnie, więc z początku miałam obawy, że będę najsłabszym ogniwem :O Oni z kolei byli lekko zmieszani, co ja tu robię. Wyjaśniłam im swoją motywację, dlaczego tu jestem. Westchnęli, że dziewczyna, która sama zapisuje się na kurs i ogarnia temat, to skarb ;p
Nocowaliśmy w starym schronisku w Moku. Cały dzień działaliśmy w terenie, realizując kolejne punkty szkolenia, po czym wracaliśmy na obiad i rest. Wieczorem były pogadanki, ćwiczyliśmy wiązanie węzłów (najwięcej ćwiczyłam ja, gdyż musiałam to nadgonić, koledzy na szczęści chętnie mi pomogli), zakładanie stanowisk czy na balustradzie w schronisku wyciągaliśmy siebie nawzajem ze szczeliny. Po całym dniu wieczór upływał nam na luźnych pogadankach. Ryba opowiadał nam anegdoty, swoje przeżycia górskie, historie wypadków itp. Ryba, jak na człowieka, który pół życia spędził w górach, miał nam co opowiadać.
Podczas kursu czekała nas też jedna wycieczka z asekuracją lotną. Było to podejście na Mniszka. Ryba podzielił naszą piątkę na dwa zespoły: dwójkę i trójkę. Trafiłam do dwójkowego zespołu, w którym miałam iść jako druga. Moja dwójka poszła jako pierwsza, za Rybą, który wskazywał nam stanowiska. Olo, z którym szłam na linie, zakładał przeloty, a ja idąca za nim, wypinałam je i wskazywałam trójce:) Do tego dochodziła jeszcze odpowiednia komunikacja. ,,Przeeeeelot!’’. Ostatni z trójki zbierał na końcu zabawki. Ryba wytyczył nam szlak, byśmy mieli jak najwięcej trudności, a tym samym frajdy. Przy cruxie (tj. największej trudności), trochę zwątpiłam, czy dam radę. Determinacja, by nie zawieść chłopaków była jednak silna. Oni mocno wierzyli we mnie i dopingowali! Czekan, rak, rak, siadło! Poszłam! Eureka, okazało się, że mam więcej siły, niż mi się wydaje! Nie tylko kondycja, siła, ale jeszcze psycha jest w górach niezbędna! Potem przy obiedzie chłopaki przyznali mi się, że byli pod wrażenie, że szłam równo z nimi. Przyznali również, że niektóre fragmenty im także sprawiły trudność. Także szacun!
Następny dzień przyniósł kolejne wyzwania w terenie. Działaliśmy przy lodospadzie. Zaczęliśmy od wkręcania śrub lodowych, a potem przeszliśmy do wspinaczki po lodzie, asekurując się nawzajem na wędkę. Ojj tu też był opór w głowie do zwalczenia. Chłopaki to już wcześniej sporo się wspinali, dla mnie to był pierwszy lodowy wspin. Z początku ten czekan nie chciał mi siąść na lodzie. Chłopaki już krzyczeli z dołu ,,Martyna, je*** porządnie!’’. Załapałam! Było naprawdę słychać, gdy siadło! A jak już wzięłam czekanomłotek, to szło elegancko! W ten sposób zostałam lodową wojowniczką. Każdy z nas zrobił dwie różne drogi na lodospadzie kilkukrotnie.
Następną istotną kwestią, której uczyliśmy się było ratownictwo. Najpierw na sucho ćwiczyliśmy w schronisku, a później już w terenie trenowaliśmy wyciąganie ze szczeliny. Każdy po kolei wcielał się w poszkodowanego i wisiał na linię odmrażając sobie tyłek i każdy też ratował.
Cztery intensywne dni wypełnione praktyką oraz wiedzą zleciały w mig. Po ukończonym szkoleniu zostaliśmy oficjalnie włączeni do Kluby Ryby (ja klubie mam już ksywę Aptekara:). Po szkoleniu zostałam jeszcze dzień w górach. Przeniosłam się do Roztoki, gdzie zrobiłam sobie dzień restu. Szkolenie u Ryby to były jedne z najlepszych dni w 2020 r. Cieszę się, że szybko i sprawnie zapisałam się na kursik. Nie wahałam się, wzięłam pierwszy możliwy termin i ukończyłam kurs na samym początku zimowego sezonu. Trafiłam na mega ludzi, ciekawe osobowości, które razem stworzyły zespół o fajnej energii!
Jeśli ktoś z Was zastanawia się, czy zrobić kurs zimowy. Podpowiem jedno, robić! Szkoleń i kursów nigdy nie za dużo. Dostajecie aktualną wiedzę, ćwiczycie ją w praktyce, nabieracie ogłady i kultury górskiej (której moim zdaniem ostatnio mocno brakuje). Zdobywacie doświadczenie, które pomoże Wam w podejmowaniu możliwie najlepszych, bezpiecznych decyzji! Co ciekawe, tę wiedzę dobrze jest sobie przypominać. Jeden z kursantów z mojej grupy, mimo że zdobył już parę kilkutysięczników, przyjechał do Ryby na kurs ponownie, by przypomnieć i utrwalić sobie dobre praktyki w górach zimą!
Cieszę się też, że posłuchałam poleceń znajomych i trafiłam właśnie na TEN kurs. Ryba jest znakomitym instruktorem taternikiem, który mocno stawia na działanie w terenie. Przy tym jest niesamowicie charyzmatycznym człowiekiem, który ma nosa do ludzi w górach. Wpoił nam wiele dobrych nawyków oraz życiowo-górskich mantr! Do końca życia będę wiedziała, po której stronie stoku mam trzymać czekan. Moje ulubione, które od razu zaadaptowałam to – w góry tylko z fajnymi ludźmi! Tego zamierzam się trzymać.
PS Już wiem, że w tym roku robię kolejny kurs u Ryby! Żałuję, że nie poszłam na skałkowy w czerwcu, gdy Ryba dzwonił do mnie i nawet trzymał mi miejsce. Jest cel na ten rok 🙂