2023 na szali – czy co wyrabiałam podróżniczo
Noworoczny felieton traktuje już jak rytuał. Po raz czwarty pochylam się z refleksją nad moim ubiegłym rokiem podróżniczym. Podróże zdecydowanie odmierzam w wymiarze doznań, przeżyć i spotkań, tym bardziej, gdy jeszcze mogę w nich dostrzec siebie. Nie zawsze releksje spływają od razu. To nie przychodzi samoistnie wraz z wypakowaniem plecaka, w swoje doświadczenia warto więc ponownie się zanurzyć.
ZIMA
Wszystko rozkręcało się swoim tempem. Jak co sezon, wyskakiwałam w Tatry, by zapiąć raki i zażyć górskiej zimy. Ściągnęło mnie również do Trójmiasta, gdzie spotkałam się z moimi przyjaciółkami. Umowa była krótka, spędzamy razem 24h, gdyż na tyle pozwalają nam nasze kalendarze. Zjechałyśmy się z różnych stron Polski i Wielkiej Brytanii, by spędzić razem jeden dzień i wspólnie celebrować wielką radość jednej z nas. Było to niesamowitym odkryciem, że wygospodarowanie nawet 1 dnia i przeżycie go uważnie i w pełni świadomie, może tak naładować duchowo, a także pielęgnować niespotykaną więź między nami.
W marcu nastąpił zwrot akcji i szybka decyzja podróżnicza! Po nieudanej próbie dołączenia do wyprawy psich zaprzęgów z marką Fjallraven nie odpuszczałam i szukałam innych możliwości! Odnowiłam kontakty w znajomej hodowli husky w Norwegii oferując swoją gotowość do wolontariatu, nie miając wielkich oczekiwań. Na początku marca dostałam wiadomość i nie wahałam się ani chwili! Cierpliwość, pokora, ale i upór w dążeniu po swoje opłaciły się. W takich okolicznościach wyruszyłam za Koło Podbiegunowe, gdzie spędziłam niezapomniane 10 dni pośród 120 rozbrykanych husky oraz kapitalnego zespołu przewodników. Każdego dnia zajmowałam się psami, wykonywałam przeróżne czynności na farmie, a także doskonaliłam się jako maszer (=kierowca psiego zaprzęgu). Miałam niesamowity czas dla siebie, swojej głowy, którą zanurzyłam w arktycznym klimacie. Niezwykle naładowałam się psychicznie, a także poczułam niesłychaną pewność i dumę, jak świetnie sobie radzę w wyzwaniach fizycznych. Ba, byłam dumna z namacalnych efektów mojej pracy. Doceniałam siebie i swoje ciało, które znosiło trud, chłód i znój:) Jej tyle mogę! To może zabrzmieć dziwnie, ale doznania pracy w mrozie, czułam w kościach jeszcze po powrocie. Do tego dochodził najprzyjemniejszy element – psie towarzystwo, głaski, tulasy bez limitu. Sam wolontariat i całe doświadczenie naocznie mi uświadomiło, że nie wolno odpuszczać marzeniom! Jeżeli wiem, czego chcę, czuje to całymi swoimi trzewiami, to idę w to jak w ogień:) Wyjeżdżając miałam niewyraźne przeczucie, że jeszcze tam wrócę…
WIOSNA
Przełom kwietnia i maja to był czas długo wyczekiwanej wyprawy do Gwatemali. Tyle dobrego nasłuchałam się o tym kraju będąc w Kostaryce. Wiedząc gdzie się pakuję, wybrałam się kurs językowy, by zaznajomić się z podstawami hiszpańskiego:) Moja kolejna wizyta w Ameryce Łacińskiej, jeszcze bardziej rozpaliła moją sympatię do tej części świata. Trekking pod wulkan Fuego, leniwe dnie w dżunglach Rio Dulce, zwiedzanie kompleksu Majów – Tikal, magiczne jezioro Atitlan i kontynuacja podróży solo po sam Pacyfik. Oprócz ogromu doznań i wrażeń, Gwatemala dała mi dwie cenne lekcje. W Rio Dulce spotkałam inspirującą Amerykankę. Przegadałyśmy z Karen cały wieczór. Były podróżnicze i życiowe opowieści, ale też łzy wzruszenia. Jestem mega wdzięczna, że nasze drogi się przecięły, a to spotkanie, było triggerem, dzięki któremu rozpoczęłam kolejne studia:)
Od początku czułam, że chcę zostać w Gwatemali dłużej. Okoliczności wyszły mi naprzeciw. Przełożony lot powrotny, dał mi furtkę do zmiany przylotu. Przegadałam to z moim partnerem i również towarzyszem podróży, co ułatwiło mi podjęcie decyzji. Stanęłam za sobą i poszłam za swoją potrzebą, nie dając się szepczącemo za uchem lękowi. Zostałam i kontynuowałem podróż w pojedynkę. To przeżycie niby stare, ale zupełnie w nowym wydaniu. Jeździłem sporo solo po świecie, ale zawsze będąc wolną jednostką. Musiałam przełknąć miksturę emocjonalną, składającą się z tęsknoty, rozterek, obaw i wyjść ponad to, by móc cieszyć się i czerpać z bycia tam i teraz. Podróż równie dobrze smakuje z najbliższa osobą, jak i w pojedynkę, ale są to dwa różne smaki.
W tym roku udało mi się zrealizować moje amatorskie, reporterskie marzenie. Wróciłam do Porto, by przeżyć kolejną Festa de São João. Moim celem było nie tylko dać się ponieść zabawie, ale przede wszystkim dotrzeć do sedna tradycji. Wraz z moimi amigos z czasów Erasmusa zanurzyłam się w rytuałach, wybrałam się na lokalne ryneczki, by zajadać się grillowanymi sardinhas i popijać SuperBocka. Dzięku temu dotarłam tam, gdzie bawią się tylko Portugalczycy… To co doświadczyłam i czego się dowiedziałam, opisałam w relacji na blogu. Jestem z tego materiału niezmiernie dumna.
LATO
Czas letni przyprawił mnie o wiele okazji do świętowania i celebracji. Jedną z nich były małe rzymskie wakacje. Włoska metropolia przyprawiła o upalny zawrót głowy. Były uczta dla ciała, duszy, ochłoda w fontannach, które na szczęście mają tam na każdym kroku. Pewne momenty po prostu trzeba uczcić i poświętować. Jestem pewna, że za 10 lat, będę dokładnie pamiętać, gdzie świętowaliśmy tę ważną okazję.
JESIEŃ
W 2023 nie zabrakło także camino reunion! Spotkaliśmy się ponownie całą siódemką (zawsze nie mogę wyjść ze zdumienia) we francuskiej części Belgii. Jestem pod ogromnym wrażeniem, że już od ponad dwóch lat od naszego camino portugues, dokładamy starań by zobaczyć się we wspólnym gronie. Mimo, że nie widujemy się często, ten kapitał wspólnych doświadczeń cały czas procentuje, a bliskość którą obdarowało nas wtedy camino wraca za każdym razem. Nie ma chwili niezręczności, jest rozmowa, uważne bycie razem, śmiechy i wygłupy. Za każdym spotkaniem jeszcze bardziej doceniam ile dało mi camino<3.
Końcówka roku to wyczekiwane Indie. Ten olbrzymi kraj niewątpliwie jest wyzwaniem podróżniczym. Szczerze przyznam, że mój przedwyjazdowy rekonesans były dość ograniczony i głównie skupiłam się na przygotowaniu mentalnym i kulturowym (chyba trochę niepokornie stwierdziłam, że skoro w tyle miejscach na świecie sobie poradziłam, dam radę i tam). Czytałam reportaże i jak najwięcej chciałam dowiedzieć się, czego mogę się spodziewać. Po burzliwym czasie w pracy i studiach, dosłownie wpadłam w Indie, od razu w samo Old Delhi… Przeżyłam z pewnością największy szok kulturowy. Mimo, że głowa wiedziała częściowo, co ją czeka, doświadczenie indyjskiej rzeczywistości wszystkimi swoimi zmysłami potrafi oszołomić. Kakofonia dźwięków, niekończące się tłumy, nieustający ruch… Potrzeba odrobiny czasu, by zrozumieć, że jedyną opcją jest wejść w ten wartki nurt bycia. Gdy zaczęłam się adoptować, zaczęłam dostrzegać więcej. Ten kraj zdumiewa i zachwyca. Indie testują i zaskakują każdego dnia. Z pewnością tam jeszcze wrócę:)
Google Maps podsumował mi, że w 2023 roku byłam^^ w 12 krajach, a w podróży spędziłam 75 dni. Liczby nigdy nie stanowią dla mnie celu. Cieszy mnie fakt, że moje podróże były mocno w zgodzie ze mną. Bardzo doceniam swój upór i odwagę w realizacji swoich marzeń i potrzeb.
Dostrzegłam natomiast, że przez moje tempo życia i przeładowany kalendarz, moja pasja podróżnicza cierpi. Przez nadmiar zajęć, przygotowania do podróży pozostawały na ostatnią chwilę, bądź ograniczały się do minimum, co przekładało się na ich dużą spontaniczność. Mimo, że nie jestem zwolenniczką planowania wojaży co do dnia, sam podróżniczy research był dla mnie zawsze czystą przyjemnością. Szperanie w informacjach, zagłębianie się w kontekstach kulturowych, kombinowanie tras, transportu, zaznaczanie punktów na mapie, powroty do filmów, lektur. Te wszystkie czynności zawsze były dla mnie przyjemnym preludium do podróży. Ten wariacki styl życia musiał widocznie się zadziać, bym uderzyła nosem w znak STOP i wyciągnęła wnioski, by zwolnić. W tym roku mam nadzieje, tę przyjemność z przygotwań do podróży znowu poczuć i zadbać o obecność pascji w priorytetach.