Jak bardzo gorąco jest w Zatoce Perskiej w Iranie?
Naszą podróż po Iranie, po krótkim zwiedzaniu stolicy, zaczęliśmy na dobre od Zatoki Perskiej. Z premedytacją wybraliśmy ten rejon na pierwszy ogień, by móc zwiedzać te zakątki jeszcze przed nadejściem pieruńskich temperatur. Z Teheranu wylecieliśmy więc prosto do upalnego Bandar Abbasu.
Dlaczego właściwie pojechaliśmy nad Zatokę Perską, która jest raczej poza standardowym turystycznym szlakiem? Iran jest bardzo zróżnicowanym krajem, nie tylko pod względem geograficznym, w którym można zarówno jeździć na nartach, chodzić po górach, przemierzać pustynie czy odpoczywać wśród zielonych lasów. Każdy region ma też swoje tradycje, dialekt, potrawy, w tym koniecznie muszę to podkreślić – swoje desery i ciastka (tak typowy Irańczyk jest w stanie wydedukować po rodzaju ciastka jego pochodzenie). Zatoka Perska opisywana jest głównie przez pryzmat swojej niezwykłej natury oraz nadzwyczaj serdecznych ludzi. Ta prowincja Iranu ma dużo do zaoferowania miłośników przyrody i geologii. Dla nas wystarczy samo hasło przyroda, byśmy w to weszli, nawet jeśli będzie się to wiązało z długą podróżą czy morderczymi upałami. Szybko się przekonaliśmy, jak niesłusznie tak niewielu turystów tu dociera.
Pierwsze wrażenia w Bandar Abbasie były jak zaklinanie rzeczywistości. Po wyjściu z samolotu koło godz. 22, uderzyła nas fala gorącego powietrza. Dawid odwrócił się i szukał we mnie potwierdzenia, że to tylko jakiś gorąc buchnął z silników czy agregatów… W jego oczach widziałam proszące ‘’przytaknij mi!’’. Dodam tylko, że nie łudziliśmy się tak długo, a wyobraźnia pracowała, co to będzie dopiero za żar jutro w południe… Abstrahując od wizji stawienia czoła gorącu, pierwsze chwile na dalekim południu, uświadomiły nas, że panuje tu zupełnie inna atmosfera niż w zabieganym, zatłoczonym Teheranie. Bandar Abbas w którym się znaleźliśmy, jest irańskim ośrodkiem przemysłowym, którego wiodącymi sektorami jest rafineria oraz branża metalurgiczna. To miasto ściąga ścisłe umysły z całego kraju.
Wychodząc z lotniska wzięliśmy taksówkę, by dotrzeć na wskazany adres. Kierowcą taksówki okazał się życzliwy Irańczyk w średnim wieku, z którym niestety nie byliśmy w stanie dogadać się po angielsku. Mężczyzna nie do końca chciał ufać naszym wskazówkom, z uśmiechem na ustach znalazł własne rozwiązanie. Po drodze mieliśmy zajechać po jego syna, który miał pilotować ze swojego smartfona. Zatrzymaliśmy się więc na środku wielkiego ronda, młody podbiegł wskoczył do samochodu. Zanim jednak, wpierw usłyszał komentarz od ojca, wyciągnął śrubokręt i wyskoczył jeszcze dokręcić zamek w drzwiach. Zrobiliśmy wielkie oczy, bo w Polsce mało który dziesięciolatek może się pochwalić takimi zdolnościami! Jak dotarliśmy na miejsce, miała miejsce jedna z cieplejszych sytuacji, którą przytoczyłam w poprzedniej relacji (vide). Po tych chwilach niepewności, wreszcie byliśmy już u drzwi naszego gospodarza z CouchSurfingu. W Bandarze zgadaliśmy się z przesympatycznym, młodym inżynierem, o imieniu C., który zaproponował nam gościnę. Celowo nie podaje imion Irańczyków, których poznaliśmy, ze względu na fakt, że słyszeliśmy wiele historii i negatywnych konsekwencji (najłagodniejsze to usunięcie konta na CS). Szanujemy ich prywatność, nie chcemy narażać na nieprzyjemności, czy jakiekolwiek kłopoty, stąd nasi irańscy bohaterowie pozostaną anonimowi.
Tymczasem wróćmy do głównego wątku:) Lecąc do Bandar Abbasu, zaobserwowaliśmy na lotnisku, że każdy podróżujący wiezie słodki pakunek (nie dajcie się zwieść, to kilka pudełek ciastek i słodkości) dla swoich bliskich. Wyczuwając ichne zwyczaje, także zakupiliśmy pudełko ciastek, by podarować je naszemu gospodarzowi. Już po przejściu progu mieszkania, wiedzieliśmy że ten wieczór będzie nietuzinkowy. Ja nie potrafiłam czekać, od razu pobiegłam wręczyć C. drobny podarunek z Teheranu. C. z radością podziękował za podarek i poprawił mnie, że słodycze pochodzą z Jazdu (uwierzcie mi na słodyczach to oni się znają).
Było to pierwsze irańskie mieszkanie, w którym mieliśmy przyjemność być gośćmi! Byliśmy wielce zaskoczeni bardzo niewielką ilością mebli. Urządzona była kuchnia i salon, w którym stał wypoczynek, stolik z telewizorem oraz koniecznie dywan. To by było na tyle z urządzaniem irańskiego mieszkania. Czytaliśmy o tym przed wyjazdem, jednak gdy C. zaprowadził nas do sypialni, i tak byliśmy lekko zmieszani. W pokoju, gdzie mieliśmy spędzić noc była wyłącznie… wykładzina i wiatrak zawieszony pod sufitem! Drugi pokój wyglądał identycznie, za wyjątkiem biurka. C. wskazał wzrokiem na stos poduszek i kocyków, który w Iranie jest zestawem DIY (ang. do it yourself) do stworzenia posłania do spania na dywanie Przejdźmy dalej do kolejnego pomieszczenia. Łazienka w typowym domu irańskim, tak było także w tym przypadku, to kibelek w stylu wschodnim (czyli potocznie na małysza), który stanowi także odpływ dla prysznica. W Irańskich domach bardzo rzadko spotkacie kabinę prysznicową z brodzikiem. Wisi słuchawka prysznicowa i nic już więcej nie potrzeba. Na wyposażeniu łazienki zawsze stoją dyżurne klapki basenowe, gdyż często stoi tam woda. Co jeszcze istotne, w łazience nie znajdziecie papieru toaletowego. Po czynnościach fizjologicznych, wystarczy podmyć się bieżącą wodą, korzystając ze specjalnego kranika.
Gdy minął już efekt pierwszego wrażenia domu naszego gospodarza, mogliśmy spokojnie skupić się na rozmowie. C. od razu zaproponował, czy może nie chcemy pograć w playstation. Ani Dawid, ani ja nie jesteśmy wytrawnymi graczami, jednak nawiązała się ciekawa konwersacja. C. wyjaśnił nam, że to do końca nie jest playstation, ale robią to tutaj w Iraniej, tak samo jak ten telewizor LG, który stał obok nas. Iran w dużej mierze skazany jest sam na siebie, ogrom dóbr począwszy od samochodów, po sprzęt, ze względu na sankcje nałożone przez USA i Europę, musi być wyprodukowany przez krajowy przemysł. Po kilku chwilach, wpadł jeszcze charyzmatyczny kolega z pracy, który jeszcze bardziej uświetnił atmosferę. Dwóch inżynierów zasiadło na kanapie i zaczęła się partyjka na playstation. Były też szczere rozmowy, śmiechy, wymiana zdań, zagryzane soczystym i słodkim arbuzem. Opowiadali nam o swojej pracy, jak spędzają czas, a nawet pokazali nam filmik z ostatniej imprezki urodzinowej. Na pierwszy rzut oka, nie byłam pewna, czy to teledysk 50 Centa, ale okazało się jednak imprezą sprzed tygodnia. Nie było tam hidżabów, dziewczyny ubrane były jak ich zachodnie rówieśniczki, a w tle widać było, że toasty to na pewno nie były herbaciane. W domu, za zamkniętymi drzwiami, poza sferą publiczną życie toczy się tak jak wszędzie. Chłopaki bardzo otwarcie opowiadali nam jak się czują, co ich wkurza, jak bardzo nie zgadzają się z decyzjami rządu, że nie chcą tak żyć. Pojawiały się tematy częstych emigracji, chęci spróbowania życia w wolnym kraju. Najbardziej zapadły mi w pamięć słowa kolegi, który powiedział nam o czym marzy. Jak się okazało wcale nie o lepszym samochodzie, dalekich podróżach, czy wyższych zarobkach. On marzy, by móc tańczyć na ulicy i pójść na plażę ze swoją dziewczyną i okazywać jej uczucia. Przygniotły nas te słowa i zaczęły nam się otwierać oczy, jak ludziom ciążą zakazy i zasady narzucane przez religijny rząd. Tematy o polityce i sytuacji gospodarczej kraju pojawiły się naturalnie. Nam Europejczykom Zatoka Perska kojarzy się głównie z konfliktem i napięciami dyplomatycznymi. Chłopaki opowiedzieli nam jak to wpływa na ich życie, jak w ostatnich 3 latach szalała ich waluta, z dnia na dzień tracąc na wartości. W obliczu tego konfliktu, który ma wymiar ekonomiczny, w ogromnym stopniu cierpią ludzie i zmagają się z codzienną walką o byt. Kolejne nakładane przez USA i Europę sankcję, których skutkiem jest zamknięcie, izolacja gospodarcza ze światem, doprowadziły do ogromnej inflacji, spadku zarobków. Jak usłyszeliśmy, że przeciętny Irańczyk zarabia około 200 dolarów miesięcznie, zagryzany arbuz mało nie stanął nam w gardle… Kolejne dni dostarczały nam wielu obrazów i dowodów, że w irańskich domach się nie przelewa.
Dla nas było to pierwsze obcowanie z Irańczykami w ich domach, gdzie nie ma już zakazów i panuje ogromna otwartość. Mimo zmęczenia, przesiedzieliśmy z chłopakami do trzeciej w nocy. Nazajutrz obudziliśmy się i w salonie zastaliśmy chłopaków drzemiących razem na podłodze. Z polskiej perspektywy i naszej mentalności, od razu pierwsze myśli w głowie, ale przecież oboje wspominali o swoich dziewczynach? Bliskość i dotyk jest dla nich tak naturalna i nie ma barier płci. C. poczęstował nas pyszną kawą, chwycił kluczyki do auta kolegi i zawiózł nas do portu, skąd mieliśmy płynąć na pierwszą z trzech i zarazem największą z wysp Zatoki Perskiej – Keszm. O poranku zaczęliśmy też odczuwać na własnej skórze żar lejący się z nieba i ogromną wilgotność, a największy skwar miał dopiero nadejść… Wyściskaliśmy naszego nowego druha, mając w myślach przekonanie, że już pewnie się nie zobaczymy (na szczęście bardzo myliliśmy się w tej kwestii).
Gdy dotarliśmy do portu, ujrzeliśmy zatokę całą w tankowcach. W życiu nie widziałam na oczy ich takiej ilości. Ten widok i skalę porównałabym do planszy gry w statki, w której wszystkie pola zajęte są przez jednostki wodne! Przez kolejne nakładane przez USA i Europę sankcje (zakaz kupowania irańskiej ropy, zakaz transakcji z irańskimi bankami), statki z ropą utknęły na kotwicy na dobre. Zatankowanej ropy nie można praktycznie sprzedać. Był to kolejny naoczny dowód wpływu napiętych relacji na linii Iran-USA, którego byliśmy świadkami.
Pewnym krokiem weszliśmy na pokład niewielkiego katamaranu i wraz z miejscowymi ruszyliśmy w stronę Keszmu. Po niespełna godzinie spokojnego rejsu, cumowaliśmy już do portu. Już po kilku chwilach i ogarnięciu wzrokiem nowej, napotkanej rzeczywistości, zauważyliśmy wiele różnic. Mężczyźni o znacznie ciemniejszej karnacji niż blade lica w Teheranie, przechadzali się w długich, powłóczystych, białych tunikach, z turbanami na głowach, łudząco przypominających stroje arabskie. Kobiety zaś odziane były przeważnie w kolorowe, wzorzyste stroje z charakterystycznymi maskami na twarzy. Nasz wzrok próżno szukał kobiet w czarnych czadorach. O mieszkańcach tej prowincji mówi się Bandari (ir. portowi). Tu właśnie w przeciwieństwie do reszty kraju dominuje islam sunnicki, co ma też wpływ na ich naturę. Więcej o tutejszej społeczności mieliśmy się dopiero dowiedzieć…
Po pierwszych irańskich pozytywnych wrażeniach związanych z Couchsurfingiem, znów spróbowaliśmy szczęścia i trafiliśmy na najserdeczniejszego człowieka na świecie! Uwierzcie nie ma tu, krztyny kokieterii! Nauczyciel angielskiego, młody mężczyzna o imieniu S. został naszym gospodarzem (kontakt ze sobą utrzymujemy do dzisiaj). Z portu złapaliśmy taksówkę i udaliśmy się stronę przedmieścia, gdzie na jednym z osiedli mieszkał nowopoznany Irańczyk. Słońce dosłownie paliło nam skórę, wysoka wilgotność sprawiała, że odczuwaliśmy upał jeszcze intensywniej. S. przywitał nas w swoich progach i uspokoił nasze zapalczywe plany zwiedzania, stwierdzając, że do godz. 17-stej nie ruszamy się z mieszkania, bo po prostu się nie da! Poczęstował nas przepysznym domowym daniem, które sam upichcił w samowarze. Jako gościom, S. nałożył najsmaczniejsze kąski z obiadu, czyli lekko przypalony ryż, za który w Iranie, wszyscy dadzą się pokroić. Po krótkiej sieście i użyciu delikatnej perswazji, namówiliśmy S. na krótką wspólną wycieczkę po wyspie.
Byliśmy w Zatoce przed sezonem najgorętszych upałów, które miały niebawem stać się codziennością. Szaleńcze temperatury nie zachęcają ani turystów ani Irańczyków, którzy często wybierają ten rejon kraju na swój odpoczynek, ale wyłącznie zimą. Dla samych Bandari to też nie jest łatwy czas. Swój tryb życia i codzienność dostosowują pod nieludzkie upały. Tuż po naszym wyjeździe, Saeed opowiadał nam przez telefon, że właśnie nastąpiła zmiana czasu pracy na wyspach tj. od 6:30 do 13:30, by dało się pracować, ale także by ograniczyć koszty elektryczności (klimatyzacje). Jak się więc domyślacie, byliśmy jednymi z nielicznych niedobitków, którzy na przekór, postanowili zmagać się z słońcem.
Lasy namorzynowe
Nie odpuściliśmy więc i popołudniem, gdy słońce łaskawie pozwalało nam już próbować przetrwać, ruszyliśmy na krótką wycieczkę z S. i jego zaprzyjaźnionym kierowcą. To znowu będzie jedna z tych historii, w których to sama droga, stała się najfajniejszym wspomnieniem. W samochodzie mieliśmy czas, by przełamać lody i się poznać. Odcinki między atrakcjami upływały nam na pogawędkach, pytaniach i historyjkach. Sfera samochodu w Iranie to jak taki przedpokój domu, gdzie jest już na tyle prywatniej i intymniej, że osoby zaczynają się otwierać. Zadawaliśmy, więc pytania chłopakom, które jak się okazywało oni też chcieli nam zadać.
To, że nasz kierowca nie mówił po angielsku, wcale nie powstrzymywało jego ciekawości i poprzez S., który wszedł w rolę tłumacza, rozmawiał z nami. Ubawiliśmy się i uśmialiśmy we czwórkę, że żal nam było wysiadać z auta. Pierwszym przystankiem na naszej krótkiej wycieczce była lasy namorzynowe Hara, znajdujące się na północy wyspy. Byliśmy prawie jedynymi amatorami, którzy zapuścili się w ten rejon. Wypożyczyliśmy, więc całą łódkę i popłynęliśmy w głąb wodnego kompleksu. Jako pierwsze te niezwykłe miejsce zaczęły poznawać nasze nosy. Zapach morskiej, słonej wody był tym pierwszym ze zmysłowych wrażeń. W niemałym oczekiwaniu przycupnęliśmy na łódce, wyczekując kolejnych przeżyć.
Nasz przewodnik bez dwóch zdań nie narzekał na tłumy turystów, całą swoją uwagę i energię spożytkował na nasza wycieczkę. Puścił wodze swojej fantazji i lawirował łódką z ogromną finezją i werwą, popisując się swoimi genialnymi umiejętnościami i przysparzając nam tym samym ogromnych wrażeń. Podrzucał nas, zataczał bączki i piruety! Dzidowaliśmy więc po meandrach i zaułkach, podziwiając rozpościerające się połacie lasów, których nietypowy system korzeniowy zatopiony jest w słonej wodzie. Gatunki te mają specyficzne przystosowania do środowiska, a dokładnie są w stanie filtrować sól z morskiej wody. Irańczyk podrzucił nas na ląd, gdzie mogliśmy przyjrzeć się roślinności w bliska.
Gwiezdna Dolina
Kolejnym punktem na naszej trasie była Gwiezdna Dolina, znajdująca się w zachodniej części Keszmuu. Ten pustynny kompleks skalny, powstał wskutek erozji skał, za sprawą niszczycielskiej siły wody i wiatru. Pustynny krajobraz wraz formacjami skalnymi przypomina gotowy plan filmowy produkcji science-fiction. Mi od razu przez głowę wracają sceny z Gwiezdnych Wojen, a dokładnie pustynnych powietrznych pościgów ciasnymi dolinami. Miejsca zyskuje na atrakcyjności, gdyż nie jest jeszcze skalane masową turystyką. Na parkingu nieopodal oraz przy kasie z biletami spotkaliśmy jedynie kilkoro Irańczyków. Co ciekawe obecnego z nami S., traktowano naturalnie jako naszego przewodnika, dzięki czemu wpuszczano go bez biletu. Po dolinie można więc praktycznie wędrować samotnie i mieć ją prawie zupełnie dla siebie. Po kilku chwilach spaceru, wychodząc po schodkach na górę, natknęliśmy się na grupkę mężczyzn, którzy wnet oblegli Dawida. Wianuszek Irańczyków ustawił się wokół niego i każdy ćwiczył i brylował podstawowym angielskim small talkiem. Uśmiechnięci od ucha do ucha mężczyźni na koniec tej zabawnej sceny, poprosili o wspólne zdjęcia z… Dawidem! Mi pozostało zamienić się w fotografa i pocykać chłopakom pamiątkowe zdjęcia z niebieskookim blondynem z Europy! Będzie o czym opowiadać kolegom i rodzinie!
W drodze powrotnej, wysłuchaliśmy wiele historii związanych z wyspą. Jechaliśmy dalej wokół wyspy, wzdłuż wybrzeża. Między jedną anegdotą a drugą, Kierowca ze stoickim spokojem w głosie wtrącił, że w oddali na horyzoncie widać amerykańskiego lotniskowca, który przybył do Zatoki parę miesięcy temu. Wiedzieć, że przebywa się na terenie o napiętej sytuacji geopolitycznej to jedno, a świadomość bycia w odległości jakiś 30 km od morskiej jednostki wojskowej USA, na której stoją zaparkowane F16, daje mocno do myślenia. Jest to pierwsza wizyta amerykańskiego lotniskowca w Zatoce Perskiej od czasu wyjścia USA z porozumienia nuklearnego z Iranem. Jego obecność przerywa najdłuższą nieobecność tego typu okrętów wojsk USA na tym akwenie co najmniej od wydarzeń z 11 września 2001 r. Groźby i próby wywarcia presji, demonstracje sił, wpływają na nastroje wśród ludzi. Nie raz słyszeliśmy od Irańczyków, oczekiwania konkretnych kroków ze strony USA, gdyż wiążą z tym nadzieję na choć bolesne, acz jakieś rozwiązanie, niż długotrwałe cierpienie (eng. blood end is better than continuous pain).
Na sam koniec zatrzymaliśmy na jednej z plaż, by podejść i poczuć morską wodą na stopach. Skusiliśmy się też na spacer na wielbłądzie. Zdecydowaliśmy się, tylko ze względu, że było już po sezonie i prawdopodobnie tego dnia to był jego jedyny turystyczny spacer. Po powrocie, krótkim odpoczynku, zarzuciliśmy propozycję S., by wyjść jeszcze na miasto po zmroku. Bardzo nam zależało, bo chcieliśmy się zrewanżować za ten wspaniały wspólny dzień i zaprosić go na kolację. Łatwo nie było, próbował nas mocno t’arrofować, jednak to my okazaliśmy się bardziej stanowczy. Wybraliśmy się, więc do lokalnej tawerny Khale Traditional Restaurant (szukajcie przez mapsgoogle), zlokalizowanej nieopodal portugalskiej twierdzy i bulwaru, serwującej wyśmienite owoce morza. Knajpa może nie wyglądała, bo przypomina raczej małą budkę z frytkami, ale karmią tam rewelacyjnie. Jako że ten rejon jest tym jedynym w Iranie, gdzie można zjeść frutti di mare, nie wahaliśmy się. Próbowaliśmy rekina i ośmiornicy, i to smak tej drugiej nas oczarował! Po powrocie do mieszkania, S. wyciągnął fajkę wodną i miło spędziliśmy resztę wieczoru na długich rozmowach.
Bandari
Najważniejsze pozostawiłam na koniec! Oprócz niesamowitych walorów przyrody, do Zatoki Perskiej (w tym i na Qeshm), warto przyjechać, by przede wszystkim poznać jej mieszkańców. Nasze wrażenia pewnie nie byłyby takie wyraziste, gdyby nie ludzie których poznaliśmy, i którym my daliśmy się poznać. To właśnie Bandari nas oczarowali. Czas spędzony z Irańczykami, dzięki którym poznaliśmy rejon z perspektywy ich narracji, jest bezcenny! To od nich dowiedzieliśmy się, jakimi ludźmi są Bandari. Wyróżnia ich ogromna gościnność, życzliwość i szczerość. To tu słyszeliśmy i przekonaliśmy się sami, że Bandari słyną ze swojej uczciwości. Zmierzając przez kolejne prowincje kraju, nie spotkaliśmy bardziej serdecznych mieszkańców.
Po tak mile rozpoczętym pobycie na Wyspie Keszm, nazajutrz mieliśmy się udać na kolejną, mniejszą z wysp – Ormuz. Relacja już niebawem!
3 komentarze
Bandarq Online
Greetings from Idaho! I’m bored at work so I decided to browse your website on my iphone during lunch
break. I enjoy the knowledge you provide here and can’t wait
to take a look when I get home. I’m shocked at how fast your blog loaded on my mobile
.. I’m not even using WIFI, just 3G .. Anyways, awesome blog!
Hania
Hej! Chciałam się spytać czy jest jakakolwiek możliwość dla kobiet opalania się w Iranie. Rozumiem, że plaże publiczne w ogóle nie wchodzą w rachubę, ale może jakieś prywatne, przyhotelowe? Oczywiście mam na myśli opalanie się w bikini, nie opalanie twarzy i dłoni 😛 pozdrawiam i dzięki za ogrom podróżniczych inspiracji 😀
Martyna
Cześć:) generalnie w Iranie kobiety mogą przebywać na plaży wyłącznie całkowicie ubrane, czyli tak samo jak w każdym miejscu publicznym. Jadąc do Iranu nie ma się co łudzić, że będzie okazja na opalanie. Trzeba by znaleźć naprawdę ustronne miejsce, gdzie nie byłoby ryzyka interwencji policji i nieprzyjemności. Wchodzenie do wody tak samo, w pełnym stroju. Mi udało się popływać w Zatoce Perskiej, ale dzięki wskazaniu naprawdę dzikiego miejsca.