Norwegia,  Outdoor,  Wojaże

Fjelheissen i centrum Tromsø

Drugiego dnia postanowiliśmy wreszcie dotrzeć do Tromsø . Do miasta faktycznie dotarliśmy, jednak czym prędzej się od niego oddaliliśmy i udaliśmy się pod Fjelheissen, czyli linowy fenicular prosto na górę Storsteinen (421 m p.n.m). Gondole zabierają turystów od 11:00 aż do 23:30 (w sezonie zimowym, czyli do 31-ego maja :)). Na taką przyjemność trzeba przygotować jedynie kwotę 180 NOK na przejazdy w obie strony. Jednak my wybraliśmy opcję spacerowania na górę. To właśnie na parkingu pod kolejką, tylko dla naszego komfortu, narzuciliśmy raki, czego świadkiem był skonfundowany do granic zenitu młody taksówkarz przyglądający się nam ze swojego wozu. Po drodze spotkaliśmy grupę przesympatycznych Portugalczyków z Lizbony, który napawali się nietypową dla nich zimową aurą i dali się zagadać w ich języku:) Tak jak powiedziała nam Natalia, tak też się stało i po drodze na górę, mijaliśmy głównie Norwegów. Ubrani całkiem casualowo i zdecydowanie na lekko, przechadzali się z psem. Ku przypomnieniu to właśnie Norwegom przypisuje się autorstwo znanego powiedzenia, które prawi, że nie ma czegoś takiego jak zła pogoda, jest tylko złe ubiór. A brzmi to podobno tak:

„Det fins ikke dårlig vær, bare dårlige klær”

śniadanie z widokiem i w drogę
Fjelheissen
Dla wytrwałych, czeka taki widok 🙂

Co ciekawe, dostrzegłam, że przynajmniej na Północy, odpowiednikiem popularnego rodzinnego psa domowego, którym w Polsce jest york czy shi tsu, tam ewidentnie, jako popularna miniaturka prym wiedzie samoyed bądź szpice. Koniecznie białe, jak to zwierzyna polarna :).

Dla osób, które czują się na siłach, zachęcam do wdrapania się na własnych nogach Przewyższenie to zaledwie 421 m n.p.m. Idzie się lekko i przyjemnie napawając oczy rozpościerającym się wokół widokiem. Na górze, jak to na szczycie, czyli lekko mówiąc zawiewa mocno.

Ostatni nasz dzień poświęciliśmy na zapoznanie z miastem samym w sobie. Po dwóch dniach wrażeń z dala od miejskich zabudowań, z lekką dozą nieprzekonania spróbowaliśmy zaprzyjaźnić się z centrum Tromsø . Mając na uwadze fakt, że słońce zajdzie około 15:30, żwawo rozpoczęliśmy miejskie szwendanie od rekonesansu wzdłuż głównej ulicy Storgata. W centrum miasta uwagę zwracają wszędobylskie salony tajskiego masażu, liczne sklepy sportowe (raj na fanów sportowego sprzętu i odzieży, pokusiliśmy się nawet o wizytę w XXL, ogromnym centrum sportowym) i sklepy z materiałami.

Storgata
Uliczka prowadząca na Biblioteki Miejskiej.

Zabudowa miasta jest spójna i tradycyjna, za wyjątkiem paru nowoczesnych budynków, takich jak Biblioteka Miejska czy Polaria. W Tromsø nie trzeba zadzierać głowy do góry, gdyż budynki są niewysokie i sięgają maksymalnie jednego bądź dwóch pięter. Nieduże acz kolorowe, drewniane domki wierne są jednej konwencji. Najstarsze z przybytków są drewniane, ze sporymi oknami. Przed wyjazdem natknęłam się na informacje, że wyróżniającą cechą architektury Tromsø są pozaokrąglane kanty budynków. Rozwiązanie to zostało wdrożone ze względu na zaistniałe pożary i problemy ewakuacyjne, w których ludzie uciekający w panice, wpadali na siebie wybiegając zza budynków. Najstarsze z domków są niewysokie, dlatego, że tylko do tej wysokości sięgały drabiny strażackie.

Kanciasta architektura Tromsø
Wnętrze biblioteki miejskiej.

Aby lepiej poznać miasto i urozmaicić swój pobyt, do wyboru mamy kilka rekomendowanych adresów. Wśród głównych miejsc do zobaczenia są: Muzeum Polarne, Polaria , Katedra Arktyczna oraz Browar Mack (Mack Ølbryggeri), który chlubi się, że jest najdalej wysuniętym browarem na Północ. Nasz dość ograniczony czas pozwolił nam na wizytę w tylko jednym z tych miejsc. Po szybkiej selekcji (Polaria to zdecydowanie lepszy wybór dla najmłodszych), ostateczny wybór padł na Muzeum Polarne (bilet normalny 60 NOK). Tromsø przed długie lata służyło jako baza wypadowa dla wypraw polarnych. Obiekt przedstawia polarną tradycję życia na morzu. Można tam zobaczyć sprzęt, elementy ubioru, statki, które były niezbędne, by przetrwać żyjąc na morzu. To też niezwykła okazja by poznać techniki polowań na foki czy niedźwiedzie, dowiedzieć się, co pozyskiwano z upolowanych tłustych zdobyczy (nota bene była to świetna okazja by wzbogacić swoje słownictwo w zakresie tłuszczy zwierzęcych, ich rodzajów i zastosowań) i jak je wykorzystywano. Miłośnicy historii i geografii, będą mieli gratkę, by zgłębić życiorysy oraz historie wypraw znanych polarników takich jak Roald Amundsen czy Fridtjof Nansen. Bogata ekspozycja obfituje w filmy kronikarskie, fotografie, pamiątki czy narzędzia. Wizyta w tym miejscu to prosty sposób, by poznać Tromsø sprzed lat.  Muzeum od lat cieszy się ogromnym uznaniem i plasuje się w 10-tce najlepszych norweskich obiektów muzealnych.

Przed Muzeum Polarnym
Jeden z eksponatów w Polar Musuem

Naszą przygodę z Tromsø zakończyliśmy iście po królewsku:) Zaszaleliśmy i wybraliśmy się wspólnie z naszą gospodynią Natalią na strawę do knajpki:) Szaleństwo było kontrolowane, gdyż nie wybraliśmy się na steka z renifera, zgodnie z rekomendacją Natalii padło na lokal Flyt, znajdującą się w centrum przyjemną burgerownię.

Jako mały souvenir, warto przywieźć ze sobą proteinową przekąską, czyli suszonego dorsza. Innym tamtejszym produktem lokalnym jest chleb polarny. I jak to w Norwegii, must gadżet z trollem 🙂

PS Chciałabym ogromnie podziękować Natalii, która była naszym gospodarzem, niezastąpionym przewodnikiem i tłumaczem norweskich zwyczajów 🙂 Mazurka, takk skal du ha!



One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *