Via ferrata, debiut na żelaznych drogach
Via ferrata, czyli z włoskiego żelazna droga. To nadal szlak górski, acz ubezpieczony, na którym trudniejsze fragmenty są wsparte liną poręczową do asekuracji. Ferraty chodziły mi po głowie od dobrego roku, miałam naprawdę farta spróbować wkręcić się w to w jednym z najlepszych możliwych miejsc – w północnej części jeziora Garda jest ich po kokardy:)
Ferraty to dobry pomysł dla osób, które być może już trochę nużą trekkingowe wycieczki, a nie do końca czują wspinanie. Odporność na ekspozycję, trochę siły, minimum przeszkolenia, jak się po nich poruszać i można zaczynać nową przygodę. A cała idea polega na tym, że wspinamy się asekurując się za pomocą lonży, czyli w trudnym terenie jesteśmy ciągle wpięci karabinkami do liny poręczowej.
Rejon jeziora Garda oferuje całe spektrum żelaznych dróg. Bez trudu znajdzie się coś dla osób początkujących, jak i zaawansowanych wariatów! Co więcej, są tam ferraty na których poradzą sobie nawet dzieci. To co jest też ogromnym atutem tego rejonu, to różnorodność ferrat. Każdy może być zadowolony, bez względu czy szuka widoków, adrenaliny i wrażeń czy trudności.
Jak zacząć, co jest potrzebne?
By zacząć przygodę z ferratami niezbędny jest podstawowy sprzęt i minimalne przeszkolenie, jak z niego korzystać. Wszystko, co potrzebne, rzecz jasna można wypożyczyć na miejscu. Niezbędny sprzęt do wspinania się po żelaznych drogach obejmuje:
-kask,
-uprząż wspinaczkową/uprząż do via ferrat,
– lonżę do ferrat,
-wygodne buty podejściowe,
-rękawiczki,
-ewentualnie taśma z karabinkiem, ekspresy,
Dokładnie jak się przygotować na wycieczkę ferratową i co spakować do plecaka znakomicie przedstawiono w przewodniku ‘’Najpiękniejsze ferraty. Jezioro Garda’’ autorstwa Poli Kryży i Dariusza Woźniczki (climb2change).
Praktyczny przewodnik ferratowy dla początkujących znajdziecie także na blogu u zaprzyjaźnionych climberries🙂
Podczas ostatniego październikowego wyjazdu wspinaczkowego miałam szansę przejść trzy poniższe ferraty o różnym stopniu trudności:
Via ferrata Colodri
Na pierwszy ogień poszła Colodri. Ta ferrata doskonale nadaje się dla osób początkujących. Droga ta to też dobry wybór dla rodzin z dziećmi. Colodri wije się trawersami góry Monte Colodri, która rozpościera nad Arco. Położna jest w prostym terenie o delikatnej ekspozycji. Co więcej, jest łatwo dostępna, gdyż leży praktycznie w Arco. Ze względu na dogodny dojazd oraz niską wycenę trudności (B/C, w austriackiej skali trudnośći A-G) jest często wybierana przez turystów. Bywa tu tłoczno. Ponadto na podejściu i zejściu mijają się ferratowcy oraz wspinacze. Kask jest tu obowiązkowy, ze względu na ryzyko spadających kamieni!
To właśnie tutaj stawiałam swoje pierwsze kroki i uczyłam się od Mira jak sprawnie przepinać karabinki w linę poręczową. Colodri pozwoliła mi obyć się ze sprzętem i techniką poruszania po ferracie, co później procentowało na trudniejszych drogach. Ferrata jest krótka i przyjemna, a na jej szczycie rozpościera się piękny widok na Gardę oraz rzekę Sarce. Polecam właśnie od niej rozpocząć!
Via ferrata Signora della acque (Ballino)
Jak opanowałam już technikę przepinek, na drugi ogień poszło już coś trudniejszego. Wybraliśmy ferratę, która wije się pionowymi ścianami wzdłuż wodospadu Sajant. Góry i woda, brzmi jak najlepsze możliwe połączenie. Wycena trudności tego szlaku była już oczko wyższa – C. Przewodnik też wskazywał, że wymaga większego wydatku sił. Na dodatek na jej trasie są dwa mosty tybetańskie, które tylko dodają jej atrakcyjności.
Na tej ferracie poczułam moc! Ramiona pracowały, był ogień! Była już większa ekspozycja, ale psycha dawała radę. Na mecie byłam naprawdę zadowolona z siebie i gotowa na więcej!
Via ferrata Monte Albano
Największe wyzwanie czekało na koniec – ferrata Monte Albano. Powstała ona w latach 70-tych, natomiast została całkowicie wyremontowana i oddana do użytku w 2014 r. Ta droga należy już do sportowych, o skali trudności D, 2+ (D/E). Siła, kondycja i dobra psycha. Bez tego ani rusz, i to koniecznie wszystko w komplecie. Dla mnie to był niezły test! Ferrata zapewnia dużo wrażeń, więc ściąga sporo wspinaczy. W październiku minęliśmy tylko dwójkę wspinających się Węgrów. To są właśnie uroki wyjazdów poza sezonem (oraz w pandemii).
Na samym początku jest fragment 2+, który jest swojego rodzaju testem. Jeśli już ten odcinek sprawia trudność, można się jeszcze zaraz łatwo wycofać. Weszło, przeszłam test. Kawałek dalej rozpoczął się pierwszy trawers… Oj i to był ten moment, gdy głowa przestała ze mną współpracować. Moja wrażliwość na ekspozycję wzięłą górę. Była szybka komunikacja ‘’Miro czekaj, mam nogi z galarety, muszę się ogarnąć’’. Włączył mi się lekki wiskun, rozważaliśmy wycof na linie. Poprosiłam Mira, żeby dał mi chwilę na ogarnięcie głowy. Puściliśmy przodem Węgrów. Wzięłam 5 wdechów, opanowałam rozdygotaną psychę i dzida! Dalej czekały nas jeszcze kolejne trawersy, ale z wskazówkami Mira, łatwiej mi było je pokonać. Oprócz wyeksponowanych trawersów po drodze było bez liku siłowych pionowych drabin. Drabiny łykałam już jak młody pelikan. 2 godziny ferratowej wspinaczki pękło. Na górze czułam się jak koń po westernie. Czułam takie przyjemne zmęczenie w mięśniach, ale i umęczoną psychę. Na tej ferracie zdecydowanie poczułam wyrzut adrenaliny, mimo początkowych trudności, miałam ogrom satysfakcji, że udało mi się ją pokonać.
Uwaga, ta ferrata ma wystawę południową, więc może na niej nieźle grzać. Okulary przeciwsłoneczne, dużo wody i filtry słoneczne w plecaku trzeba mieć.
Te trzy ferraty mnie tylko rozochociły na więcej! Pobyt w Arco, przeplatany także wspinaniem, nie pozwolił urobić więcej. Cóż, zostało tam dużo do zrobienia i powód by wrócić!
Jeśli zainteresowała Was tematyka via ferrat, macie jakieś zapytania, czy treści, które mogłabym rozwinąć, dajcie mi znać w komentarzach! Postaram się wyjść naprzeciw oczekiwaniom.