Za’atarofowani…. czyli savoir-vivre na Bliskim Wschodzie
Przed wyjazdem do Iranu, chłonęliśmy każdą dawkę informacji i wiedzy o tym kraju. Z przekazów turystów odnieśliśmy wrażenie, że obcokrajowcy w Iranie są non stop obdarowywani, zapraszani, obwożeni, a Irańczycy nie chcą przyjmować w zamian żadnych pieniędzy, argumentując, że przecież ‘’dear friend, you are my guest!’’. Rzadkością nie były też historie, gdy Irańczycy porzucali swoje codzienne obowiązki i jako najlepsi gospodarze wozili i pokazywali swój kraj turystom. Oczy mieliśmy szeroko otwarte ze zdumienia, zanim nie trafiliśmy na magiczne słowo na T – Ta’arof!
Ta’arof to kwintesencja irańskiego savoir-vivre! To perskie słowo o arabskich korzeniach określa irańską sztukę etykiety, w której prawdziwe intencje nie kryją się w dosłownym przekazie, ale głębiej między wierszami. Irańska etykieta to zawiła sztuka wymagająca bez wątpienia minimum umiejętności, elokwencji, wyczucia oraz znajomości samych reguł. Ta’arof przejawia się w wszystkich sferach życia towarzystkiego. To zawiły system kurtuazyjnych zachowań, konwersacji, sztuki negocjacji, zwrotów grzecznościowych. To rodzaj subtelnej gry towarzyskiej, w którą trzeba wejść i płynąć wraz z nią. Dobrze jest poznać jej podstawy, by nie pogubić się, a zarazem zjednać sobie sympatię Irańczyków. Wykazując się zrozumieniem ta’arofu i okazaniem szczerych chęci, możemy zmienić nasze postrzeganie w oczach Irańczyków, przejść na wyższy stopień zażyłości znajomości. Z przeciętnego turyściaka z aparatem na szyi, możemy zacząć być postrzegani jako godni partnerzy do rozmów i towarzysze spotkań! Bez znajomości ta’arofu, turysta z obcego kraju (charedżi) nieświadomie narobi sobie obciachu. Nie uchroni się przed popełnianiem gaf i na pewno nie zaskarbi sobie serca Irańczyków. Nie uczestnicząc w tej grze, w ocenie Irańczyków zostaniemy odebrani jako kompletni ignoranci. Może to też w konsekwencji przekreślić nasze szanse na ciekawą znajomość z lokalsami.
W praktyce ta’arof może zadziwić, a jego przerysowane formy sprawiają, że czasem łatwo się pogubić, co tak naprawdę autor miał na myśli. Ta’arof jest tak głęboko zakorzeniony w irańskiego kulturze, że w imię tych zasad, Irańczycy mogą czasem dziękować, kiedy rzeczywiście są chętni coś przyjąć, wyrażać emocje, które nie końca czują, zapraszać, gdy może niekoniecznie tego dnia leży to po ich myśli. Wynika to z ogromnej gościnności, którą wyróżniają się wybitnie na tle innych nacji. Irańczyk choćby miał nieposprzątane w domu, coś na gwałt do załatwienia na mieście, światło w lodówce, nie powstrzyma go to przed zaoferowaniem swojej pomocy czy zaproponowaniem wspólnego spędzenia czasu.
Mimo to, że sporo wiedzy i relacji podróżników przyswoiliśmy sobie przed wylotem, jednak dopiero na miejscu wszystko zaczęło nam się układać w całość. Ta’arof dogonił nas szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Pierwsze dni i interakcje z ludźmi dały nam ogrom pozytywnych przeżyć i pierwsze lekcje ta’arofu. Na każdym kroku witały nas szczerze uśmiechy, miłe słowa i prawdziwe ludzkie zainteresowanie drugą osobą. Odkryliśmy, jak ta’arof jest przyjemny. Zachwyciliśmy się i trochę zachłysnęliśmy, bo my takiego czegoś w Europie nie znamy! Jest to ewenement obyczajowy na skalę światową! Otrzymywane komplementy, mimo że były czasem tak nadwyraz przerysowane, autentycznie nas cieszyły. Oni w każdej osobie widzą coś, co im się podoba. Mnie najbardziej radowały docenienia wtopienia się w ich kulturę strojem.
Nie zawsze szło jak po maśle, czasami sami łapaliśmy się za głowę, jakie są ich intencje. Bobu zadała nam komunikacja pisana, którą jest o niebo trudniej rozgryźć. Ta’arof przez whatsapp to czasem niezły orzech do zgryzienia. Miałam jedną sytuację, kiedy starałam umówić się z Iranką na kawę, po kilku bezskuretnyczh próbach osiągnięcia kompromisu, wywiesiłam białą flagę. Irańczycy pływają w ta’arofie jak ryby w wodzie. To ich chleb powszedni i wszyscy wiedzą, że to barwna kurtuazja, która przyjmuje niekiedy bardzo niebotyczne formy. O niektórych można wręcz powiedzieć, że są uzależnieni od ta’arofu (my podczas naszego wyjazdu mieliśmy okazję poznać taką osobę, szybko ją rozpracowaliśmy i przyjęliśmy jej styl komunikacji, komplementy sypały się od rana do nocy). W ta’arofie trochę chodzi o to, by zgrabnie poodbijać towarzyską piłeczkę między sobą. To czasem po prostu musi się wydarzyć. Jak przysłowiowa przepychanka między dżentelmenami, który z nich wejdzie pierwszy do windy. Zgrabnie podsumował to zjawisko nasz zaprzyjaźniony Irańczyk: ‘’They say it, but they don’t mean it’’.
Każdego dnia naszej podróży ta’arof przejawiał się w różnych formach. Przechadzając się ulicami, gdy tylko spotkał się kontakt wzrokowy, byliśmy subtelnie zaczepiani i zaraz nawiązywała się krótka grzecznościowa rozmowa. Napotkane osoby były ciekawe naszego pochodzenia, celu naszej podróży, odczuć i wrażeń. Wielokrotnie po takiej wymianie zdań, z ust Irańczyków padały deklaracje chęci pomocy, organizacji czasu, rad, co zobaczyć itp (pachnie czystym taarofem). Na koniec rozmowę często wieńczyło wspólne zdjęcie. Muszę przyznać, że były to zawsze tak ciepłe i przyjazne sceny, że ten zwyczaj przypadł nam do gustu. W metrze, czy to w damskim czy w męskim wagonie zawsze spieszono, by nam ustąpić miejsce. Gdy weszłam do damskiego wagonu w Teheranie, rząd studentek wnet się zebrał ku sobie, by zrobić miejsca dla uradowanej twarzy Europejki. To samo doświadczał Dawid wstępując do mieszanego, a w praktyce męskiego wagonu, gdzie starszy pan gotowy był oddać mu swoje miejsce. Dawid stanowczo z nim ta’arofawł, aż za trzecim razem pan dał za wygraną. W takich drobnych gestach tkwi cały sęk tego ambarasu!
Im bardziej się z kimś zakolegowaliśmy, wchodziliśmy w kolejne stadia wtajemniczenia tej sztuki, a dokładnie sztukę prowadzenia negocjacji. Przykładowo, nocując u Irańczyków poznanych poprzez couchsurfing, zawsze staraliśmy się o jakiś godny rewanż, co czasem nie było takie łatwe. Jednego z naszych gospodarzy zaprosiliśmy na obiad. Utarczka, kto zapłaci za pyszne kanapki z owocami morza, otarła się o zabieranie przez nas terminala płatniczego przed naszym gospodarzem. Sami widzicie, trzeba być naprawdę stanowczym i konsekwentnym, by nie ulec. Innym sposobem jest próba oko za oko, ta’arof za ta’arof. Nasz Irańczyk, co prawda dał za wygraną z rachunkiem w knajpie, ale za to uparcie i mimo spóźnienia się do pracy, odwiózł nas na lotnisko, odprowadził pod same bramki i na koniec wręczył po upominku. Ja dostałam typową kobiecą maskę, a Dawid muszelkę. Potyczki z ta’arofem nie mają końca 🙂 Gra ciągle trwa.
Ta’arof to także sztuka pięknych i barwnych komplementów. Irańczycy prześcigają się kreatywności i powiedziałabym poetyzowaniu pochwał. Oni po prostu uwielbiają schlebiać. Takiego kwiecistego i wyszukanego komplementu nie wolno wyłącznie uciąć krótkim merci! W dobrym tonie, byłoby także zauważyć jakąś nobliwą cechę naszego schlebiającego i także oddając wodzy swojej ekspresji, w odpowiedź wpleść komplement. Dla podpowiedzi, Irańczycy uwielbiają estetykę kwiatów i ptaszków, a już najbardziej słowików. To zawsze zda egzamin w barwnych metaforach. Komplementów możecie się spodziewać zawsze, o każdej porze. Przytoczę krótką sytuację z naszej wycieczki samochodem (peugeot 405 oczywiście!), kiedy zapytałam naszego przecudownego kierowcę przewodnika, o wszechobecność portretów ajatollachów. Przewodnik w pełni się uśmiechnął do lusterka i spojrzał w stronę Dawida i rzekł: ‘’Ileż ja turystów wożę, a jeszcze nikt nie zadał mi tak mądrego pytania!!! Mister David, jesteś przeszczęśliwym człowiekiem, że wybrałeś sobie tak mądrą kobietę na swoją partnerkę!’’. Potem dopiero padła odpowiedź na moje pytanie 🙂
Nie zdarzyły nam się natomiast sytuacje, o których czytaliśmy przed wyjazdem. Może dlatego, że byliśmy świadomi, by w razie ich kwiecistych deklaracji i upewniania, że chcą nam coś podarować czy zaprosić, wchodzimy w ta’arof i barwnie acz stanowczo nalegamy, by za daną usługę zapłacić, nie dopuściliśmy do takich okoliczności. Korzystając w taksówek, za każdym razem słyszeliśmy cenę za nasz przejazd i nikt nie rozpoczynał gry na T. W sklepach, na bazarze czy w restauracji, także byliśmy traktowani bardzo uprzejmie, ale wciąż przede wszystkim jako klienci, a nie goście czy przyjaciele. Przyznaję jednak, że wręczanie napiwku to czasem okupione jest wysiłkiem i wymaga trochę przemyślanej strategii. Najlepiej mieć gotówkę już wcześniej przygotowaną. Oprócz tego kilka solidnych argumentów, dlaczego powinien ten wyraz naszego szacunku przyjąć. Po wzgrygnięciach i zapieraniu się rękami, udawało nam się wręczyć napiwek.
Odnieśliśmy wrażenie, że w takich typowych sytuacjach z turystami, Irańczycy chowają już ta’arof do kieszeni. Być może wynika, to z ich nieprzyjemnych doświadczeń, kiedy nieświadomi turyści swoim niezrozumieniem zasad, wpędzali Irańczyków w niezręczność, a co gorsza pokrywanie rachunków turystów. Myślę, że zrozumieli, że gra na T z turystami im w żaden nomen omen sposób nie popłaca. Wpływ na powściągnięcie swoich szczodrych gestów, może mieć też niestabilna gospodarka i tracący na wartości irański rial. Wielu z Irańczyków, mimo szczerych chęci kontaktu z obcokrajowcami, może nie być w stanie ich aktualnie ugościć. Dobrym zimnym prysznicem jest wysłuchanie, jak wyglądają tam średnie zarobki. Aktualnie średnie wynagrodzenie miesięczne to równowartość około 100 dolarów. Bieżąca sytuacja ekonomiczna ogromnie odbija się na życiu Irańczyków. Dla wielu jest to codzienna walka o byt. Bez naszej zapłaty za ich świadczone usługi i pracę, możemy ich wpędzić w poważne finansowe problemy. Będąc uległym wobec ich ta’arofu, nie tylko okażemy się prostakami, ale możemy też zatrząść ich budżetem domowym.
Z naszej wojaży wynieśliśmy jeszcze jedno spostrzeżenie. Zaobserwowaliśmy wśród młodego pokolenia dość duży dystans do Ta’arofu. Bez skrupułów opowiadali nam, że dla nich jest to sztuczne i nie podążają tymi zasadami. Mimo iż ich rodzice przykładają do niego dużą wagę, oni w kontrze nie podejmują takich nawyków. Taki kontrast zauważyliśmy, spędzając cały dzień z Irańską rodziną w ich domu. Oferując swoją pomoc przy nakrywanie do dywanu, przez mamę gospodynię zostałam szybko spacyfikowana. Zaś jej córka, od razu bezpośrednio ze mną zripostowała i przyznała, że ona nie ma nic przeciwko takiej pomocy i pokaże mi, w czym mogę pomóc.
To co chciałam w tym krótkim felietonie Wam przekazać, to komunikat, że mimo przyjemnych uczuć i wrażeń, jacy jesteśmy wyjątkowi, że każdy tam chce z nami spędzić czas, zawsze parokrotnie upewnijmy się i starajmy się wyczuć ich prawdziwe intencje. Oczywiście realne i prawdopodobne jest, że być może jesteśmy szczerze zapraszani. Jednak czasem lepiej grzecznie odmówić, niż głowić się, czy nie zadaliśmy komuś niepotrzebnego kłopotu.
My wchodząc całym sobą w ta’arof, mieliśmy szansę wejść z nimi w szczere relacje, spędzić niesamowity czas razem. Zyskaliśmy nowe wierne grono znajomych. Kończę, żeby zadzwonić do naszego Irańczyka, by go trochę przytaarofować 🙂
Kilka porad, jak poradzić sobie z ta’arofem:
- Uśmiech zawsze pomaga,
- Jak najwięcej szczerych komplementów,
- Trzeba się trochę otworzyć na ludzi, nie bać się, ośmielić,
- W negocjacjach, pozostawać stanowczym, po 2-3 rundach dojdzie zapłaty czy wręczenia napiwku,
- Podczas zaproszeń, staraj się wybadać czy intencje rozmówcy są rzeczywiście spójne
- Odwiedziny w domu – jak drobny podarunek zawsze sprawdzą się pudełka ciastek, komplement dla gospodyni odnośnie jej kuchni i wystroju domu,
- asertywność!
4 komentarze
Dawid
Podoba mi się ta obserwacja dot. T; celna dosyć
Marek
Wooow. Nie byłem świadom! Otworzyłaś mi oczy. Miło się czytało. Czekam na dalszą część relacji.
Aleksandra
Bardzo ciekawe, nigdy nie słyszałam o tym zjawisku. Wyobraziłam sobie taką uczynność i otwartość w Polsce … aj tutaj chyba jednak nie da rady sobie tego wyobrazić 😀
Nuno
Świetny tekst, rozbudził moją ciekawość 🙂